Archive, Conversation with

Conversation with Fr Adam Pawlaszczyk

An English version of this interview can be found below, by scrolling down. An online version can be found here

Kim Ksiądz jest? Bardziej mnichem czy bardziej biskupem?
Można być i jednym, i drugim.

Mnisi żyją sami, zazwyczaj z dala od innych ludzi, Ksiądz Biskup jest aktywny, odbywa mnóstwo spotkań – te dwa style życia nie są ze sobą sprzeczne?

To jest pytanie, na które nie mam odpowiedzi. Często je sobie zadaję. Nominacja biskupia wywołała we mnie ogromne zamieszanie, a nawet wzbudziła pewne wątpliwości i niejako traumę. Powołanie do życia monastycznego zawsze wydawało mi się podstawowe, związane z moją tożsamością, a śluby złożyłem na całe życie. Miałem okazję przedstawić te wątpliwości kardynałowi Ouelletowi. Powiedział mi: „być może wybraliśmy księdza na biskupa, bo jest… mnichem, a monastycyzm ma coś istotnego do przekazania współczesnemu Kościołowi”.

Księdza historia jest bardzo interesująca.

Moja historia jest w pewnym sensie nudna, bo nie ma w niej wielu spektakularnych momentów. Rozwój był stopniowy. Nigdy nie doświadczyłem tego, co przeżył św. Paweł w drodze do Damaszku.

Był Ksiądz luteraninem, a potem odkrył Kościół katolicki.

Nie. Zostałem jedynie ochrzczony w Kościele luterańskim, ale moja rodzina nie była praktykująca. Nie mieliśmy negatywnego nastawienia do religii, było ono raczej neutralne. Nie byliśmy związani z Kościołem luterańskim. Nigdy nie czułem się luteraninem.

Jak odkrył Ksiądz Kościół katolicki?

Przez książki, muzykę, a także dzięki przyjaciołom. Stało się to, gdy miałem 16 lat, kilka miesięcy po doświadcze- niu muzyki Mahlera…

Po usłyszeniu jego drugiej symfonii? Czytałem o tym wydarzeniu. Napisał Ksiądz: „Coś się we mnie przełamało”. Chodziło o słowa: „nie na próżno, nie na próżno” w sensie celowości życia i umierania.

Tak. W tym momencie moja świadomość się zmieniła. Kilka miesięcy później wyjechałem z Norwegii do Walii, aby uczyć się w międzynarodowym Atlantic College. Było tam wtedy 350 uczniów z ponad 70 krajów. Miałem więc kolegów różnych wyznań. Katoliccy przyjaciele wywarli na mnie duże wrażenie, ponieważ przeżywali swoją wiarę z prostotą, jako integralną i naturalną część życia. I nie bali się trudnych pytań.

To Ksiądz stawiał te trudne pytania?

Myślę, że kilka postawiłem. Dużo wtedy czytałem. Jednym z pisarzy, który był dla mnie ważny w okresie dorastania, był Hermann Hesse. Nie był on katolickim autorem, ale przywoływał katolicki świat, zwłaszcza we wspaniałej powieści „Narcyz i Złotousty”, w której przedstawia oniryczny monastycyzm średniowiecza, i w „Siddharcie”. Bardzo mnie uderzyło, że Benedykt XVI był wielkim miłośnikiem Hessego, mówił o ogromnym wpływie na swoje życie właśnie „Siddharty”. Potem odkryłem życie wewnętrzne, którego wyrazem jest dla mnie muzyka. Ona zawsze była dla mnie podstawowym językiem. I właśnie w czasie pobytu w college’u odkryłem ciszę jako życiodajne środowisko. Mówiłem już, że uczniowie byli z całego świata, wśród nich znalazł się też jeden buddysta. Pewien mnich buddyjski przyjeżdżał do nas kilka razy w roku, aby opiekować się społecznością buddyjską. Proponował jednej z klas poranną medytację po śniadaniu. Poszedłem z ciekawości. To nie były modlitwy wyraźnie religijne, raczej ćwiczenia, jak zachować ciszę. To doświadczenie dzielenia ciszy z innymi, starania się, by wyrazić w niej siebie, było dla mnie rewelacją. Myślę, że to było moim pierwszym odkryciem modlitwy kontemplacyjnej. Takie pojęcie nie występowało wówczas w moim słowniku. Jeden z anglikańskich pastorów z miejscowej parafii opowiedział mi o klasztorze w Walii. Pojechałem tam na tydzień, to był klasztor trapistów, czyli Zakonu Cystersów Ściślejszej Obserwancji. Nie miałem bladego pojęcia, kim oni są. Było to moje pierwsze spotkanie z życiem i powołaniem monastycznym. Miałem wtedy 17 lat, ale okazało się to być zdecydowanie kluczowym doświadczeniem w moim ży- ciu. Wystraszyłem się trochę radykalizmu takiej drogi, lecz zrobiło na mnie wrażenie spotkanie z ludźmi, którzy poznali prawdę i poświęcili swoje życie, aby za nią podążać. Poruszyły mnie także ich ludzkie cechyrównowaga oraz gościnność.

Jest jakaś szczególna rola ciszy w życiu apostolskim? Jak Ksiądz Biskup widzi te dwa aspekty – życie apostolskie i ciszę?

Moim zdaniem odnalezienie przestrzeni ciszy w sobie jest niezbędne dla dobrostanu człowieka. I jeśli mam dać jakieś świadectwo, będzie ono takie, że można niejako nosić ze sobą klauzurę, że ta cisza, jeśli jest pielęgnowana, może być dostępna dla nas nawet w codziennych obowiązkach, nawet w pociągu, podczas podróży, w tłumie. Jeżeli uda nam się temu duszącemu się światu nieść ciszę, to będziemy tymi, którzy podają mu tlen.

Pojechał Ksiądz Biskup do tego klasztoru, aby doświadczyć ciszy, a potem odkrył swoje powołanie: do bycia chrześcijaninem czy mnichem?

W pewnym sensie oba procesy są nierozłączne, ponieważ dotykają tajemniczej rzeczywistości powołania. Zajęło mi wiele lat, zanim odważyłem się mówić o powołaniu, gdyż wydawało mi się, że jest to zbyt wielkie słowo. Kontakt z życiem monastycznym pomógł mi w rozeznaniu. Coś zaczęło we mnie rezonować. I odnalazłem w tym powołaniu coś, czego szukałem… od dzieciństwa.

Czyli?

Modlitwę. Życie całkowicie ukierunkowane na poszukiwanie Boga. Uporządkowane, zrównoważone i braterskie. Życie monastyczne wymaga oczywiście oderwania, zawiera element samotności, ale jest też radykalnie wspólnotowe.

Także trapistów?

Tak, oni są chyba najbardziej wspólnotowi ze wszystkich zakonów. Do niedawna, do lat 80. XX wieku, nie mieli własnych cel, spali razem w dormitoriach, czytali i studiowali w skryptoriach, pracowali razem, więc trapista nigdy nie był sam. Dlatego cisza odgrywa tak ważną rolę w tym zakonie. W takim życiu znalazłem wielkie szczęście, wolność i możliwość dojrzewania. Myślę, że z czasem również możliwość zintegrowania samego siebie. Jestem ogromnie wdzięczny za ten dar.

A potem został Ksiądz Biskupem. To musiała być katastrofa…

Nie będzie budujące to, co powiem, ale ta nominacja bardzo mnie zasmuciła, dużo płakałem. I naprawdę trudno mi było przyjąć, że być może jest w tym działanie Boga. Musiałem walczyć. Na szczęście mogłem mieć trochę więcej czasu, aby się przygotować, ponieważ w momencie nominacji byłem, o czym wiedziałem, bardzo zmęczony. Dopiero ukończyliśmy duży projekt renowacji klasztoru. Miałem również poważne zobowiązania związane z zarządzaniem innymi domami zakonnymi w Irlandii, Niemczech i Kamerunie. Czekałem na jesień 2019 roku, aby odzyskać trochę równowagi i normalności. A tu nagle wizyta nuncjusza. Na szczęście w listopadzie, kiedy opuściłem klasztor i przybyłem tutaj, do Trondheim, po raz pierwszy, moje ciało dosłownie zasygnalizowało: „stop!”. Przewróciłem się. Lekarz powiedział mi, że muszę zrobić sobie przerwę. Stolica Apostolska zareagowała bardzo po ludzku za pośrednictwem kardynała Ouelleta, który powiedział: „Proszę się czuć w pełni wolnym, dać sobie potrzebny czas”. I tak mogłem wziąć dziewięć miesięcy wolnego, okres bardzo symboliczny…

Aby się urodzić?

Aby pracować nad sobą, głęboko przeżyć ten ból oderwania, aby odpocząć, przemyśleć wszystko. A kiedy nominacja została potwierdzona, mogłem się przygotować i tak przybyłem tutaj w październiku 2020 roku. Byłem wolny i przepełniony radością. Miałem szczególny przywilej, bo przez wiele miesięcy przed moim przyjazdem wierni tej diecezji modlili się za mnie. Wcześniej napisałem do nich list, żeby wyjaśnić, dlaczego nie mogę przyjechać od razu. Poprosiłem ich o modlitwę. Ze wzruszeniem odkryłem potem, jak poważnie potraktowano tę prośbę. Wydaje mi się to optymalnym przygotowaniem. W pewnym sensie życzę wszystkim mianowanym biskupom takich dziewięciu miesięcy.

Sakra biskupia odbyła się w katedrze luterańskiej.

Tak, było to możliwe dzięki życzliwej propozycji luterańskiego biskupa, który nam udostępnił katedrę w Trondheim w czasie rygorystycznych restrykcji z powodu pandemii. W tak dużym kościele mogliśmy zgromadzić jakieś 150 osób. To również było w pewnym sensie błogosławieństwem, ponieważ nie mógł przyjechać prawie nikt z zagranicy. Było dwóch moich przyjaciół z Anglii, którzy odbyli dziesięciodniową kwarantannę. Tak więc sakra stała się wydarzeniem lokalnym, uroczystością dla miejscowej wspólnoty. Po długim oczekiwaniu, ponieważ przez jedenaście lat był tu wakat. Myślę, że to było dobre, że byliśmy tylko my.

Jak brzmi Księdza zawołanie biskupie?

To jest zdanie z homilii św. Grzegorza Wielkiego zacytowane w książce „Spojrzenie Jezusa”, którą akurat zytałem, kiedy przyszedł do mnie nuncjusz. Napisał ją mój przyjaciel Luigi d’Ayala Valva. To przepiękna pozycja. Mówi o spojrzeniu Jezusa na świat i na ludzi. Brat Luigi cytuje homilię św. Grzegorza opartą na fragmencie Księgi Ezechiela: „Często znajduję się sam w mojej celi, rozważam stronicę Pisma Świętego, która nic mi nie mówi, nic nie rozumiem i nie widzę żadnego związku z moim życiem”. I dodaje, że często zdarza się coś dziwnego: „Dzwoni dzwon na nieszpory. Schodzę do kościoła. I słyszę, jak tam czytają również ten fragment. Tam, twarzą w twarz z moimi współbraćmi, coram fratribus meis positus, intellexi, zaczynam rozumieć słowa tej księgi”. Kiedy nazajutrz po wizycie nuncjusza przeczy- tałem to zdanie, w stanie pewnego buntu, a nawet cierpienia, zadałem sobie pytania: czy to właśnie się dzieje? Czy moja sytuacja ma jakiś związek z tą intuicją św. Grzegorza? Rozumiem to zdanie tak, że nie można sprywatyzować objawienia. Mówi ono o pilnej potrzebie wspólnego podążania za Chrystusem, o potrzebie wspólnego słuchania słowa, a następnie wspólnego posłuszeństwa Mu. I o tym, by pamiętać, że prawda, Boskie słowo zawsze przekracza, z definicji, moje małe wyobrażenia.

Został Ksiądz Biskup przewodniczącym Konferencji Episkopatu Skandynawii. Jaka jest sytuacja Kościoła w Norwegii i w innych krajach skandynawskich? Wszyscy tamtejsi biskupi napisali list o niebezpieczeństwie nowych prądów ideologicznych…

Te trendy nie ograniczają się do naszego kraju czy do Skandynawii. Powiedziałbym, że są ogólnoświatowe. Ująłbym to tak: religia, Kościół, istnienie chrześcijaństwa zostały zmarginalizowane. Trochę przeraża fakt, kiedy się widzi, jak łatwo można zapomnieć o dziedzictwie duchowym, intelektualnym i ludzkim. Wystarczy jedno pokolenie, aby zapomnieć prawie o wszystkim. Urodziłem się w 1974 roku. W latach 80. XX wieku Kościół, rozumiany w sensie ogólnym, był mocno obecny w społeczeństwie, stanowił rodzaj muru, w który uderzano. Teraz jest niewidoczny, bez znaczenia. W pewnym sensie to wielka porażka. Przegraliśmy. Jednocześnie ta nowa sytuacja stanowi ogromną szansę, ponieważ już nie ma, lub prawie nie ma, takich wyłącznie negatywnych skojarzeń z Kościołem. Nie istnieje już agresja czy wrogie nastawienie wobec Kościoła, religii bądź wiary jako czynnik ograniczający, wprowadzający dyktaturę.

W Polsce sytuacja jest chyba nieco inna. Czy jest szansa, że coś się zmieni?

Tak, ale musi minąć jedno pokolenie… Kiedy wróciłem po 30 latach z zagranicy, zdziwiła mnie otwartość, a także zdrowa ciekawość, którą teraz widzę u ludzi, zwłaszcza młodych. Mają pragnienie wiedzy, zrozumienia, wspólnoty, a ponieważ nie mają prawie żadnych punktów odniesienia, możliwe jest przedstawienie chrześcijaństwa w naszym obecnym kontekście kulturowym jako propozycji nowej. Kulturowo jest to coś wyjątkowego. Wielką zaletą jest to, że większość ludzi dzisiaj nie uważa, że rozumie, czym jest chrześcijaństwo. Mówią szczerze: „nie mamy pojęcia, wyjaśnijcie nam!”. Być może jest to nadzieja na przyszłość Kościoła.

* * *

So, Father, what are you? A monk or a bishop?

Can’t one be both?

Monks live on their own, far from people. You’re in the middle of things, very active. Aren’t these lifestyles contradictory? 

This is a question to which I do not have an answer. I put it often to myself. The episcopal appointment caused me great confusion and perplexity, even a certain trauma. The vocation to monastic life has always seemed fundamental to me, bound up with my identity, and I have made vows usque ad mortem. I had the opportunity to raise these doubts with Cardinal Ouellet. He told me: ‘Maybe we though of you as bishop because you are … a monk. Maybe monasticism has something important to convey to the modern Church?’

Your story is very interesting.

It’s a story like other stories, in a way rather dull, for there aren’t many spectacular moments. The development was gradual. I never had a Damascus Road experience.

You were a Lutheran, then discovered the Catholic Church.

Not really. I was baptised into the Lutheran Church, but my family was never very practising. There wasn’t a negative attitude towards religion, it was rather neutral. But we were not affiliated with the Lutheran Church. I never really felt like a Lutheran.

How did you find your way to the Catholic Church?

Largely through books. And music – and through friendship. When I was 16, a few months after that Mahler experience …

When you listened to the Second Symphony? I’ve read about this story. You have written about it: ‘Something burst within me’…

Yes, in that moment my very consciousness changed. A few months later I left Norway to go to an international school in Wales, Atlantic College. When I was there, we were some 350 students from about 70 countries. So I had friends of different backgrounds and faiths. My Catholic friends impressed me by the way they lived. They lived their faith in an integrated way, with simplicity, as something that naturally belongs to life. And they weren’t afraid of hard questions.

Did you put hard questions to them?

A few, I think. Then I read a lot. An author important to me at about that time, when I was an adolescent, was Hermann Hesse, who certainly wasn’t a ‘Catholic author’ but who excelled in the evocation of a Catholic universe, especially in his great novel Narcissus and Goldmund, which presents an idealised medieval monasticism, and in Siddhartha. It seems to me significant that Benedict XVI had such an appreciation of Hesse. He spoke often of the importance of Hesse’s books in his life.

Then there was the discovery of the interior life, which for me is intimately connected with music. Music has always been for me in a sense a primary language. At the college, I also discovered silence as something alive and active. As I mentioned, we were a student body drawn from the whole world. There were a few Buddhists at the school. A Buddhist monk turned up now and again, to provide a pastoral presence for that community. He used to propose a meditation class in the morning before breakfast. I attended it out of curiosity. The observance wasn’t explicitly religious; it was simply a matter of being deliberately silent together, of tasting silence. That experience of silence shared, the discovery of silence as a means of expression, was a revelation to me. In retrospect I consider it my first introduction to the possibility of contemplative prayer, which didn’t yet feature in the conceptual vocabulary I had at my disposal. I asked a local Anglican priest if there were any monasteries in Wales? He knew of one, and I went there for a week. It happens to be a Trappist monastery, but at the time I had no idea of what a Trappist was. Still, it was my first exposure to monastic life and vocation, an important happening. I was 17 and was rather awed by the radicalism of this life choice; but it impressed me to meet people who had recognised something as true and had fully assumed the consequence of such recognition. I was also struck by the monks’ humane welcome. They came across as well-balanced people.

You went to that monastery to taste silence and found your vocation… But what vocation? The Christian or the monastic one?

In a sense it was a seamless process. And here we touch upon that mysterious reality a vocation represents. It took me years to develop the courage to speak of a ‘vocation’. The word at first seemed too big for me. Nonetheless, the encounter with monastic life provided in me a sense of recognition, as if it provided a resonance of myself. Within that resonance I did perceive a call, something I’d been listening out for since childhood.

What was it?

It related above all to the life of prayer, to an existence wholly oriented towards the search for God. An ordered, balanced, and fraternal life, for remember: monks live a life of detachment marked by solitude, but at the same time theirs is an intensely communal life.

Even Trappists?

The Trappists are the most collective of the lot! For until not so long ago, until the 80s, they didn’t even have their own cells, but slept in dormitories, even as they read and studied in scriptoria and did all their manual work together. So a Trappist was never on his own. Not least for this reason, silence has a key role in the order. I found profound happiness in this life. I found freedom and the opportunity to grow. With time I was able to integrate the various aspects of myself. It was a great gift.

Then you were made a bishop. It must have been a disaster!

It probably isn’t very edifying to say this, but this appointment provoked in me an immense sadness. I cried a lot at that time. And I really struggled to recognise the providence of God in this call. I had to fight to see it. Providentially, I needed to take a fairly long sabbatical period to get ready. At the time of the appointment I was aware of being physically run down. We had just finished a massive project that involved the restructuring of our economy and the rebuilding of much of the monastery. I had major responsibilities also in other monasteries, in Ireland, Germany, and Cameroon. I’d looked forward to the autumn of 2019 as a time to recover an equilibrium, a normal rhythm. Then the Nuncio came to visit. Fortunately, though, in November, when I came here, to Trondheim, for the first time, my body clearly said: Stop! I literally collapsed. My doctor said I had to take a break. The Holy See dealt with this very humanely in the person of Cardinal Ouellet, who was a wonderful conversation partner during this time. He told me: ‘You are free! Take the time you need!’ That way, I was able to take nine months out. A significant period.

To be born…

And to work on myself. To enter fully into the grief of separation; to rest; to rethink my life. Thus, when the call was confirmed, I was ready. And I could arrive here in October 2020 freely and joyfully. I had the singular privilege of being carried by the prayers of the faithful of the prelature for months, before moving. I had had to write a letter in which I explained my need to take a time of convalescence. In that letter I asked people to pray for me. I was immensely touched to see how seriously they took that request. It was in some way an optimal preparation. I’d wish every new bishop had a chance to take a nine-month time of novitiate like this.

Your consecration took place in the Lutheran cathedral.

Yes, the Lutheran bishop graciously put it at our disposal. We were in the middle of Covid, so restrictions were strict. In that larger church we were able to bring together 150 people. In a certain sense, there was a benediction in this, too, for on account of Covid rules, no one was able to come from afar – apart from three heroic friends from England who spent ten days in a quarantine hotel. In this way the consecration was truly a local event for the local community. After a long wait (the see had been vacant for eleven years) it was good, I think, that we were so clearly among ourselves.

What is your episcopal motto?

A phrase I found in a homily by Gregory the Great, cited in a book I was reading at the time when the Nuncio visited. It is a book by my friend Luigi d’Ayala Valva called, ‘Lo sguardo di Gesù’, about the way in which Jesus looks at people in the Gospel. A lovely book. Brother Luigi cites that sermon of Gregory’s, one of his sermons on the Book of Ezekiel that describes an experience he says he has often: It happens time and again that I find myself, he explains, in my own cell before a page of Scripture, and I can’t see the sense of it, what relevance it might have for my life. He is preaching, don’t forget, about Ezekiel, which can be a difficult book to read at the best of times. But then, he says, something odd happens: the bell rings for vespers, I go down to church and hear the same passage read aloud, and there, coram fratribus meis positus, intellexi which is to say, face to face with my brethren I come to understanding. When I read that phrase the day after the Nuncio’s visit, in my state of inward rebellion and a certain suffering, I thought that, if this thing is really to be, then it’ll somehow be related to this insight of Saint Gregory’s. This phrase speaks to me of the need not to privatise religion. Of the urgency of following Christ together, to hear and obey his word in communion. And of the urgency of remembering that the Truth, the divine Word, always and by definition exceeds my own little notions.

You were recently elected president of the Nordic Bishops’ Conference. What is the situation of the Church in Norway and more generally in Scandinavia. I imagine it isn’t straightforward. As bishops you wrote a pastoral letter on new ideological tendencies…

…which obviously aren’t limited to our country or to Scandinavia, their impact being felt worldwide. In a general sense, I’d say that the Church, the Christian presence, in these parts has become very marginal. It is rather terrifying to observe this, because one realises how easily and fast a spiritual, intellectual, and human patrimony can be lost. One generation is enough to bring about forgetfulness of almost everything. I was born in 1974. In the 80s the Church (and once more I speak generically, intending the Christian presence in society) was still a considerable presence in public discourse, a kind of wall against which one butted. Now that same presence is almost invisible, having became a near-irrelevance. In a sense this is a massive failure, pointing to a battle lost. At the same time this new situation represents a tremendous opportunity, for there is no longer, or hardly any longer, a negative presupposition as far as the faith is concerned. There is no longer the old aggressively, that wide-spread feeling of the Church standing for a limiting, dictatorial force.

In Poland the situation is rather different, but it might change?

Indeed. It takes a generation. When I returned to Norway after thirty years abroad, I was astonished to ascertain the openness I encounter now. People often display a healthy curiosity with regard to faith, the young not least. They are hungry for knowledge, for understanding, for community; and since they have next to no inherited coordinates, it is possible to present Christianity to them in its newness. It is in many ways an advantage that most people no longer presume that they know what Christianity is and instead ask disarmingly: ‘We’ve no idea about this. Explain!’ Who knows? Perhaps this situation may nurture our hope for the future of the Church?

From the cathedral in Trondheim. Photograph: Ivan Vu.